czwartek, 3 lipca 2014

Kaziu



Kaziu
    Na wąskiej ścieżce, zasklepionej zieloną dziczą krzaków, wyłania się Kaziu. Ma na sobie dość schludne ubranie, nieposzarpaną kurtkę i kominiarkę na głowie. Nie wygląda na „element”. Prowadzi przypominający rower pojazd, obwieszony pustymi, sponiewieranymi plastikowymi torbami. Do tego wielośladu przyczepił dwukołowy wózeczek, doskonale dopełniający całość. Są tacy na Siekierkach, którzy mówią, że w trudnych chwilach Kaziu ma w nim podporę i przewodnika.

Wszyscy w naszej osadzie znają ten imponujący mariaż człowieka i maszyny. Ja też. Mieszkam niedaleko od Kazia. Gdyby nie krzaczasta puszcza, która nas dzieli, można by powiedzieć, że mieszkamy od siebie rzut beretem, okno w okno. Tylko, że Kaziu nie ma okien. Ale o tym potem.

- Dzień dobry. Gdzie pan idzie panie Kaziu?
- Do peweksu.
- Co to?
- Jak to, pan nie wie? To tam, gdzie ludzie pozbywają się tego, co nie mogą zjeść i to, co już popsuli.

Przenosimy się na ławkę mojego osiedla. Wie, że chcę zapisać naszą rozmowę.

- Panie Kaziu, od czego zaczniemy?
- Jak to, od czego!? Normalnie. Wszyscy mnie tu znają i mówią na mnie …….pek.

- Słupek?

- Nie! ……upek

- Dupek?
- Nie! Tupek! Bo tupie jedną nogą. Zna mnie policja, prokurator, ginekolog.

- Ha! Ha! Ha! Co tu robi pan ginekolog?

- Mieszka tu niedaleko.

- Przepraszam. Myślałem, że to zawodowa znajomość…

- Też mu się nieszczęście stało. Dwoje dorosłych dzieci samochodem jechało i …

- No niestety tak bywa…

- Proszę nam powiedzieć, jakie kiedyś były Siekierki?

- Co tu było? Ile ludzi się pobudowało ze zwałki!?

- Co to jest zwałka?

- To Kopiec. Pół Siekierek się pobudowało. Brali cegły, kamienie.

- Jak to, tak sobie brali cegłę? Przecież to było państwowe.
- Jakie państwowe!? Z wojny! Z czego ten Kopiec jest? z gruzów Powstania! Ja tam mieszkałem, a zima była, 28 stopni.
- Jak tu było kiedyś?
- Z czego oni żyli kiedyś? Z wykopów piasku. Kopało się kubełkami na łódce. Koń, wózek i wio na budowę.
- Czyli piaskarze znad Wisły. Proszę nam powiedzieć, czy nie boi się pan tych nowopowstających budynków?
- Wiadomo, budowa ruszy. Mnie tutaj nie będzie. Przyjdą i żegnaj. A gdzie pójdę? Albo do kanału. Pod mostem już nie ma miejsca.
- Może pan nam powiedzieć, co pan wozi tym wózkiem?
- Wszystko. Puszki z peweksu. Trochę mi się połamał. Nie ma komu naprawić.  Jak pana żona, prezesowa, żyła, to jak mnie zobaczyła, to - już panie Kaziu otwieram! Z tego się żyje. Taki los mnie spotkał.
- Każdego z nas to może spotkać.
- Nie daj Boże.
- Nie daj Boże. Proszę pokazać nam swoje królestwo.
- Dla mnie to peweks. Pamięta pan. To był sklep. Tam było wszystko: żyto, papierosy za jednego dolara i jeszcze wydawali resztę

Idziemy razem do peweksu. Kaziu wraz ze swoim pojazdem utyka na jedną nogę i jeszcze nie wiedzieć czemu lekko nią tupie. Podchodzimy do komory śmietnikowej znajdującej się w budynku.

- Ludzie mnie tutaj znają i drzwi od peweksu mi otwierają. Z tym nie mam kłopotu.

Wchodzimy do środka.

- Zapalmy światło. Chociaż za nie płace. Dzisiaj jest trochę pusto, bo zabierali.

Kaziu pochyla się nad kontenerami śmieciowymi i przegląda ich zawartość. Grzebie w nim swoją laską i rękoma. Ręce ma czarne, nabrzmiałe, a palce umięśnione i pokryte twardą, popękaną skórą. Z łatwością rozgarnia nimi zawartość kontenerów.

- O flacha! Przyda się. Tu jest woreczek. Trzeba go wsiąść dalej. Idziemy z nim pomalutku na boczek by nie robić bałaganu.

Kaziu chodzi po komorze jak po swoim, przenosi i rozdziela śmieci.

- To się robi tak. Jest trochę makulatury – trzeba odłożyć. Trzeba to udeptać, powiązać i zawieść. Pięć groszy za kilogram płacą. Nie opłaci się. Grzech od Boga. Ile to trzeba drzew wyrąbać?  Nieraz jest mało towaru i muszę czekać parę godzin aż będzie dostawa do peweksu. He! He! Niestety. O jest coś! Ja lubię jak jest ciężki worek. Nieraz się znajdzie pół pełnej, niedopitej flaszki i butelki po piwie. Tak jak mówię, w peweksie jest wszystko. Tu mam flaszkę. Szkoda! Pusta!

Wychodzimy na zewnątrz. Kaziu stoi oparty o framugę metalowych drzwi. Zdaje się być u siebie.

- Puszki trzeba podeptać. Noga mnie boli, to biorę kolegę czy kogoś.
- Gdzie to pan sprzedaje?
- A jest tu na Bluszczańskiej skup. Kiedyś jak byłem na chodzie to sam woziłem i wiedziałem, że te grosiki są moje.
- A teraz co pan robi?
- Teraz muszę kogoś wysłać i pół na pół.
- To już jest spółka, przedsiębiorstwo.
- Jakie przedsiębiorstwo!? Ja tracę pół! Trzeba udeptać. Pilnować, aby nie oszukali. Na kilogram wchodzi 56 puszek.
- Ile płacą za kilogram?
- Cztery złote. Trzeba policzyć. Ja im mówię. Z Tupka nie zrobicie Głupka! Nie ma oszukaństwa!
- Proszę powiedzieć. Jak pan widzi swoją przyszłość na Siekierkach. Jakie one będą za dziesięć lat?
- Już jest wszystko. I na koniach i na rowerach mogą pojeździć. Mają swoje boiska.
- A pana przyszłość?
- O tam, na Wólce (cmentarz). Rodzina -  dzieci i wnuczki – nie interesują się mną. Jak ojciec i matka żyli było wszystko.
- Czego by pan życzył mieszkańcom Siekierek?
- Wszystkiego najlepszego. Mają już wszystko. Jeszcze tylko nie ma gdzie zrobić ścieżek rowerowych i dla deskorolek i wrotek.
- To już chyba koniec naszej wywiadu. Przejdę się z panem. Zobaczę jak pan mieszka.

Wychodzimy z osiedla i wchodzimy na wąską ścieżkę wydeptaną w gęstwinę krzaków. Idziemy bardzo powoli, jeden za drugim. Dochodzimy do domku bez okien, skleconego z szarokolorowych płyt.
Zawsze chciałem się od niego dowiedzieć czy to prawda, co ludzie mówią…

- Ludzie mówią, że przychodził pan często do mojej żony do Spółdzielni z kwiatkami zerwanymi na polu. Wręczał jej pan bukiecik w biurze pełnym interesantów i mówił: - Ciotka, przyniosłem ci kwiatki. Ona zawsze dawała kilka złotych mówiąc: - To na mleko i na bułkę.
- Prawda. Na piwo starczało. Kim ona była i co robiła!? Takiego człowiek każdy poznał. Nie daj Boże. Stało się panu nieszczęście. Ilu księży było? Ilu ludzi było? Nie było miejsca w kościele.

Dzisiaj mogę powiedzieć, że z mszy żałobnej zapamiętałem tylko Kazia. Był ubrany niezwykle schludnie, w białej koszuli. Stał  w oddaleniu, sam z wiązką polnych kwiatów.

Romuald Styszyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz